czwartek, 14 stycznia 2016

"Steve Jobs" (7/10)


Jeśli startujecie tę produkcję z nastawieniem się, że poznacie genezę pomysłów i produktów Apple, ich sukcesów, bazy fanów, skąd ta wojna między zwolennikami i przeciwnikami... Albo kim był Jobs i jaka była jego rola w tym wszystkim... To albo nic się nie dowiecie, albo odpowiedzi będą śmiechu warte. Jeśli jednak potraktujecie to jako fikcyjną opowieść, to dostaniecie znakomity tytuł. Energiczny, pełen akcji, napięcia i z mnóstwem ciekawych scen.

"Steve Jobs" skupia się na trzech krótkich momentach z życia pewnego pracownika w firmie zajmującej się komputerami. Nie wiadomo, za co odpowiada, ale zdaje się najbardziej zainteresowany w sukces i dopieszczenie każdego szczegółu, Za chwilę ma zamiar zaprezentować jakiś wynalazek. Zaczynamy na początku lat 80'tych, kończymy pod koniec lat 90'tych. Pierwsza z tych sekwencji jest idealna co do sekundy - na każdym polu. Aktorzy są pełni życia, w każdym momencie dzieje się kilka rzeczy na raz, bohaterowie biegają by zdążyć na czas... Ramy czasowe są jasne: Jobs zaprezentuje komputer osobisty i chce, by ten mógł się przywitać podczas prezentacji, ponieważ w tamtych czasach ludzie kojarzyli takie wynalazki z zagrożeniem typu HAL 9000. Ale jest błąd i komputer tego nie powie. Jobs naciska, by to naprawić do konferencji, która zacznie się za pół godziny.


I ogląda się to znakomicie. Zdaje się, jakby scenariusz nie zawierał tylko dialogów i opisów miejsc akcji, ale też każdy szczegół jaki potem trafił do filmu. Pozycja postaci, jego gestykulacja, ujęcie kamery, tło, ilość kroków... Tu wszystko jest zsynchronizowane z resztą i w ciągłym ruchu. Każde ujęcie jest zaplanowane, aktorzy, tło, dialogi, przeczesanie włosów... Nie ma miejsca na pustkę. Tu nawet cisza jest wymowna i istotna.Tak, to kino dialogu. Ale zaskakująco filmowe. Ja to przede wszystkim oglądałem, zamiast wyłącznie słuchać.

A potem przyszedł akt drugi i trzeci, które są jak drugi i trzeci sezon "Newsroom". Ten sam scenarzysta, więc porównanie sensowne.Wciąż są tam znajome, wielkie elementy z pierwszego segmentu, nadal chce się oglądać, ale teraz tematem jest Jobs uczący się, że rodzina jest najważniejsza, i nie powinien być takim dupkiem. Bo to przeszkadza innym. Nikt by nie dał rady zrobić z tego udanego filmu, ten przynajmniej dobrze się ogląda. Szczególnie jeśli pamięta się, by nie traktować tego jako biografii.

Myślę, że kiedyś moja ocena spadnie. Ale obecnie jestem aż tak spragniony ruchu w kinie. Przypominam: to kino dialogu, ludzie w większości okupują jakieś małe pomieszczenie i gadają tam ze sobą. Ale jednocześnie jest w tym tyle dynamizmu i energii, włożono w to więcej wysiłku, potu i dyscypliny, niż przy produkcji większości filmów sensacyjnych... Nie potrafię tego nie uszanować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz