środa, 27 stycznia 2016

"Victoria" (7/10)

Heist Movie, 2015


Tytułowa postać tańczy na parkiecie w dyskotece, jest jakaś czwarta nad ranem. Gdy wychodzi, spotyka paru mężczyzn którzy nieszkodliwie z nią flitują, zaczepiają. Spędzają razem miło czas, ale do rana może się jeszcze wiele wydarzyć...






Historia ta rozgrywa się w czasie rzeczywistym i nakręcona została na jednym, uczciwym ujęciu. Pomówmy o tym chwilę, bo z tego faktu wynika mnóstwo kolejnych zalet. Przede wszystkim: tak, ten film najwidoczniej jest najdłuższym mastershotem w historii kina ("Empire State Bulding" nie liczy się), ale jest przy tym... niewidzialny. Można oglądać ten film i nawet nie zorientować się, że od początku nie było jednego cięcia, ponieważ montaż wewnątrzkadrowy jest szalony i urywa łeb kreatywnością. Bohaterowie cały czas idą do przodu, lokacje się zmieniają, tło jest ruchome, operator nieustannie zmienia ujęcie... Mózg jest oszukiwany bez zarzutu, to co się dzieje przed naszymi oczami jest tak żywe jakby było pocięte w dynamicznym montażu.

To jedna z najciekawszych rzeczy w filmie - jego świeżość. Zarówno pod względem stylu jak i motywów w kolejnych scenach. W pewnym momencie rozmowa między naszym gangiem zostaje przerwana - usta nadal się ruszają, ale wszystko zostało wyciszone na rzecz muzyki. Taka przerwa, by widz nie zmęczył się słuchaniem dialogu - to tylko przykład by pokazać, że reżyser nie bał się eksperymentowania. Drugim ciekawym pomysłem było ustalenie limitu minimum dwóch rzeczy dziejących się jednocześnie. Nawet jeśli patrzymy jak bohaterka myje zęby, to w tym czasie poza ekranem dzieje się coś jeszcze. Coś istotnego.

I jeszcze jedna istotna uwaga: ten film był improwizowany w znacznym stopniu. Tak, miał skalę i zaplanowaną szczegółowo choreografię, jednak co chwilę mieli zaplanowany jakiś hamulec bezpieczeństwa. Scenę, w której mogą dać sobie tyle czasu ile potrzebują. I stąd wynika jego zaskakujący luz i przestrzeń. Nie było tu strachu, że się coś zepsuje, nie mieli zegara na karku - po prostu czuli się zaskakująco swobodnie przed kamerą. Bez stresu, bo wiedzieli cały czas, jaki jest następny krok - ale cała reszta należy i zależy od nich. Dali sobie radę w wielkim stylu.

Przy tych wszystkich zaletach i niezapomnianym doświadczeniu muszę przyznać, że dla wielu będzie to film bardziej do podziwiania niż tradycyjnego oglądania. "Victorię" łatwo szanować i doceniać to niewątpliwe osiągnięcie, ale też jeśli ktoś nastawia się na typowe kino, to będzie zmuszony pójść na kilka ustępstw. Choćby czekać 40 minut, aż bohaterowie zaufają sobie na tyle, by móc wspólnie popchnąć fabułę do przodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz