niedziela, 27 lipca 2014

Life Itself

Biography Documentary, 2014


Dokument oparty na wspomnieniach Rogera Eberta, słynnego amerykańskiego krytyka filmowego. Typowy biograficzny materiał miesza się tutaj z obrazem kilku ostatnich miesięcy życia, kiedy to pan Ebert zaprosił do współpracy Steve'a Jamesa, znanego dokumentalisty z Virginii. Wtedy to ten człowiek był już w stanie, gdy nie mógł mówić, leżał na łóżku szpitalnym i nie miał dolnej części szczęki. Ja nie byłem przygotowany na taki widok, ale wy już tak. Nie jest to ponury obraz - opiekowali się nim zarówno rodzina jak i obsługa szpitalna. Był w dobrych rękach, miał Maca i na bieżąco komunikował się ze wszystkimi za pomocą syntezatora  mowy. I pisał swojego bloga. Teraźniejszość miesza się z przeszłością, w której Roger Ebert zdobywa Pulitzera, staje się najmłodszym krytykiem filmowym w USA, dostaje propozycje prowadzenia programu telewizyjnego w którym razem z Genem Siskelem będzie opowiadał recenzje kinowe.

Miałem pewne obawy, czy nie powstanie jakaś łzawa laurka ku pamięci. Cóż, moje obawy nie  zostały potwierdzone. Ale też nie jestem w pełni usatysfakcjonowany. Część teraźniejsza jest bardzo dobra, James robi to co umie najlepiej: dociera z kamerą do ludzi, pozwala im mówić, samemu będąc praktycznie niewidzialnym, niedostrzegalnym łącznikiem między osobą na ekranie a widzem. Zarówno Ebert jak i jego żona zostali potraktowani z szacunkiem, nie przerywano im, opowiedziano ich życie, dramat i wspomnienia bez ingerencji. Radzenie sobie z chorobą, życie razem do końca, odnajdywanie pozytywów w ciężkich chwilach... I jak umarł.

Część biograficzna... jest kompetentna, ale często brakowało mi czegoś, o czym nie wspomniano. Przykładowo, ten Pulitzer. Czy Ebert miał jakąś konkurencję? Jak wyglądała droga ku jego zdobyciu? Jak brzmiało uzasadnienie? Przedstawiono paru ludzi, którzy byli kiedyś nieznanymi twórcami, a duet słynnych krytyków telewizyjnych ich wypromował, dali 100/10 i w ogóle, posypali złotą manną. Nie ma słowa, o czym owe filmy były, czemu się spodobał krytykom, niczego. Cały wątek jest sztuczny i pusty, bo bez pokrycia. Ebert po prostu staje się krytykiem, po prostu jest uwielbiany.

Ujmę to w ten sposób: ta produkcja jest niezłym uzupełnieniem tego, co już wiedziałem w filmikach Douga Walkera. Po seansie "Life Itself" wiem więcej o życiu Eberta, co się w nim wydarzyło. Było dla mnie nowością, że taki człowiek zachowywał się często dziecinnie, i dojrzał tak naprawdę na starość. Jednak na końcu, nie jestem pewny, czemu ten film w zasadzie powstał. Gdy Nostalgia Critic składał hołd swoim idolom, robił to by wyjaśnić ich sukces, i czemu uwielbiała ich cała populacja Stanów Zjednoczonych. Parę lat później po śmierci Eberta nakręcił pożegnanie, w którym opowiedział, czemu go uwielbiam osobiście. I pod względem emocjonalnym, produkcja Jamesa nie może się z nimi równać. Gdy o tym myślę, podejrzewam, że zrobiono ten film, ponieważ takowy się Ebertowi należał. I do materiału przedstawiającego  jego ostatnie miesiące dodano kilkanaście minut typowych dla standardowych dokumentów. Tak czy siak, jeśli interesuje was ten temat, z pewnością warto go zobaczyć.

Ale nie dowiecie się z niego, jaki był ulubiony film Rogera Eberta.

Linki do wspominanych wyżej filmików:

4 komentarze:

  1. Bardzo chcę to zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw jednak zobacz, jak wyglądała twarz Eberta na końcu jego życia. Lepiej, by to nie szokowało już podczas seansu, może rozpraszać.

      Plus, teraz im więcej myślę o tym, jak wyglądała jego śmierć, tym bardziej lubię ten dokument. Taka śmierć byłaby dobra w "Six Feet Under"...:)

      Usuń
    2. W zwiastunie juz raz go takim pokazali.

      Usuń
  2. Kiedyś chętnie obejrzę. Ebert był fajnym gościem !!

    OdpowiedzUsuń