Film o dorastaniu, idealnie przezroczysty i nijaki, jednak wystarczająco konkretny by przekonać widza, że twórcy wiedzą o czym opowiadają. Linklater celował w opowieść pozbawioną sylwetek postaci, rozwoju fabuły. Charakter głównego bohatera ogranicza się tylko do tego, jak wygląda. Wszystko to w celu zbudowania filmowego zwierciadła, z którego każdy może wyciągnąć co chce i w jakiej ilości tylko zapragnie. Zachęca do wspomnień, konfrontacji przeszłości z osiągniętą dorosłością.
Co roku, począwszy od 2002, zbierano ekipę i kręcono kolejny segment tej historii, w której aktorzy zdają się pracować na odwrót. Teraz na ekranie widziałem zwykłych ludzi - takich, którzy chcieli pisać muzykę albo książkę, chcą robić zdjęcia by tworzyć sztukę, ale zapewne im nie wyjdzie, i zostanie im magia codziennego życia. A w istocie są tylko postaciami, granymi przez ludzi którym się udało spełnić marzenie występowania przed kamerą. Najważniejsza jest kwestia taka: czy ten film straciłby coś, gdyby był kręcony przy użyciu zmieniających się aktorów? Albo przy użyciu techniki komputerowej, a nawet gdyby całość zrobić jako animację? Odpowiedź brzmi: troszkę. Parę razy podczas seansu złapałem się na myśleniu, że tamto już było i nie wróci. Bohater wygląda już inaczej i tak dalej. Fakt, że to prawdziwy aktor, dodaje całości realizmu. Dzięki temu można w trakcie oglądania pomyśleć również o dziewczynie, która podała kartkę Masonowi w szkole, gdy go ojciec ogolił na łyso. Pocieszyła go, wywołała uśmiech na jego twarzy... I teraz tylko się zastanawiać, gdzie może dziś być?
Tonacja obrazu jest zagadkowa, bo zdaje się, jakby nie było tu dramatów. Ale te są, i owszem. Rozwój rodziców, pijany ojczym, przyjście do szkoły z krótkimi włosami... ale proces oglądania jest płynny, bez dołów, bardziej pogodny na stałym poziomie. Jakby twórcy nie chcieli, by oglądający zaczął się przejmować.
W jednej scenie, gdy Mason ma 15 lat, jedzie z ojcem samochodem. Staruszek wspomina, że swój sportowy wóz sprzedał, a Mason staje się markotny. "Co się stało?", "Nie pamiętasz?". Okazuje się, że parę lat temu ojciec obiecał mu dać ów samochód na 16-te urodziny. Ale zapomniał, i nie może sobie tego przypomnieć. Widz również, bo to nie miało miejsca. Może gdzieś w 50-cio godzinnej wersji reżyserskiej, ale wersja kinowa tego nie zawiera, i niczego w tym stylu. Jestem zaskoczony, że nie ma tu ani trochę ciągu przyczynowo-skutkowego. Czy rodzice jakoś wpłynęli na życie Masona? Nie wiadomo. W jednej scenie ojciec mu radzi, by zadawał dziewczynom wiele pytań, i w ten sposób sobie poradzi. Potem faktycznie gdy rozmawia z dziewczynami zadaje im wiele pytań, ale... to wygląda tak naprawdę jak normalne dialogi. Zresztą, żaden z nich nie wywołuje myśli: "Hm, chcę wiedzieć, skąd mu się wzięło by zadawać pytana podczas konwersacji". Nie wydarzyło się nic by pokazać, jak to wcześniej nie radził sobie z płcią przeciwną. A skoro już tu jestem: czy jest tu choćby słowo o psychologii? Czy Mason ma chociaż jedną cechę charakteru? Czy jego postać rozwija się? Nie. W wieku 7 lat ojciec mu mówi, że nie ma w życiu ułatwień, zresztą zabierają one całą satysfakcję z wygranej. Jak ten rewelacyjny dialog wpływa na dalszy rozwój filmu? Nijak.
Tak, to schematyczne kino, wręcz banalne. Dzieci udające się na imprezę, gdzie starsi im pokażą jak pić piwo, rozwód rodziców, matka dokonująca złych wyborów przy ponownym wyjściu za mąż (ojczym okazujący się być pijakiem). Jakby twórcy w scenariusz włożyli najmniej wysiłku jak się tylko dało. Przyjemność z oglądania wynika z faktu, jak to wszystko opowiedziano. Autentyczne dzieciństwo i dorastanie, które może służyć za zwierciadło w którym zobaczyłem chociaż sekundę swojego życia i podczas oglądania przypomniałem sobie coś, o czym dawno zapomniałem. Na pierwszym poziomie, "Boyhood" jest jednym z tych filmów, które pokazują życie lepszym niż jest. Przeżywasz pewną sytuację, myślisz: "To nie tak powinno być", idziesz do kina i bam, to jest to. Jest tu genialna scena, gdy Mason miał chyba 10 lat, i razem z siostrą i ojcem jadą samochodem. Rozmowa jaką prowadzą to typowe: "Jak było w szkole?; Dobrze". Po chwili czegoś takiego postać grana przez Ethana Hawka zjeżdża na pobocze i mówi: "O nie, nie będziemy tak robić. Nie zrobicie ze mnie tej osoby!". I autentycznie je wychowuje, objaśnia, rozwija, pomaga, wskazuje problem i tak dalej. Zaczynają ze sobą rozmawiać jak ludzie. Nie mogło być lepiej.
Na drugim poziomie, "Boyhood" kipi od szczegółów. Gdy już odłożycie oczekiwania na bok, gdy zaakceptujecie, czym film jest... wtedy to zobaczycie. Włożono w to wiele wysiłku, nawet mogę się pokusić o stwierdzenie, że nad każdą sceną wiele myślano. Przykłady mają przeróżny kaliber: w jednym ujęciu Mason lat 7 idzie do szkoły matki, z nią pod rękę. Ona wchodzi po schodach, chłopczyk robi duży krok i wchodzi na murek obok schodów. Brzmi znajomo? Gdy pierwszy raz się przeprowadzają, Mason lat 6 odwraca się w samochodzie i widzi swojego kolegę jadącego na rowerze w jego stronę. To jeden z tych momentów, o których już w czasie ich trwania zastanawiałem się: czy naprawdę to widziałem? A może to wspomnienie sprzed 12 lat? Kolega wykonał ruch, jakby odmachał Masonowi, ale od razu zniknął za ścianą traw. Zdarzyło się to tak szybko, że mogłem wątpić, czy w ogóle zauważył odjeżdżającego bohatera. A jeśli tak, czy mu odmachał. Pozostała część uroku tego filmu kryje się oczywiście w rewelacyjnych dialogach oraz przejściach montażowych. To właściwie jedyny segment filmu, który był trudny w wykonaniu, bo przejścia pomiędzy kolejnymi latami były problematyczne. Tak, ułatwiono sobie zadanie zmieniając co roku fryzurę głównemu bohaterowi, ale nie skorzystano z napisów "Rok później", i pozwolono się wykazać na stołku montażysty. Przykład: Mason siedzi w aucie razem z przybranym bratem. Jego ojczym poszedł kupić alkohol. W następnej scenie ojczym stoi w spiżarni, nalewa sobie wódki do wysokiego, charakterystycznego kubka. Chowa butelkę za płynem do mycia kibla, i chodzi po mieszkaniu z tym kubkiem. W kuchni gada z córkami, następnie wychodzi z nim do ogrodu i widać tam Masona - starszego, zmienił się... To dla mnie była taka przyjemność, podziwiać te wszystkie przejścia, i jak dobrze się dzięki nim ogląda tę opowieść.
To kolejna kwestia. Produkcja trwa niby 163 minuty, a więc na dobrą sprawę wyrównuje mój osobisty rekord ustanowiony przez "Stalkera", pod względem długości nieodrywania wzroku od ekranu w kinie przez Garreta. Nie patrzyłem na zegarek, nie wierciłem się, nie nudziłem. Ideał. To na pewno nie jest powtórka z "As I Was Moving Ahead Occasionally I Saw Brief Glimpses of Beauty".
Skoro jestem już przy sobie jestem - SPOILER! Występuję w tym filmie. Bo chłopak Samanthy ma na imię Garret. I Ethan Hawke upewnia się, że "Garret używa kondomów". No kurwa, zajebiście. Dziękuję wszystkim, że mi tego nie zepsuli!* /Spoiler.
Wracając do tematu... "Boyhood" to produkcja pełna uroku, talentu i mądrych scen, dzięki którym dorastanie na ekranie jest bardzo ciekawe. Życie na ekranie wydaje się bardzo prawdziwe i autentyczna, jednak jest bardzo oporna w przyznaniu się, do swojej wartości. Jakby twórca dawał widzowi wybór, by wyciągnął z tej historii ile tylko zechce. Zwykłe życie na ekranie może zawieść, w połowie drogi można stwierdzić: "To wszystko?". To czeka sporą cześć ludzi, dla ogromnej większości jest to cel bardzo trudny do zrealizowania. Tak, można uznać, że ten tytuł to nic specjalnego ponad eksperyment. Ale gdybyście usłyszeli o tym, że na dnia oceanu żyje stworzenie z sercem wielkim jak samochód, uznalibyście je za coś niezwykłego, prawda?
Top 5 Linklatera
1. Boyhood (2014)
2. Szkoła rocka (2003)
3. Przed wschodem słońca (1995)
4. Taśma (2001)
5. Przez ciemne zwierciadło (2006)
PS. Wiecie, jak się nazywa miłośnik filmu "Boyhood"? Fanbojhood. Haha... Wczoraj w nocy to wymyśliłem.
*teraz tylko mam zagwozdkę, czy ta kwestia padła już po tym, jak wymyśliłem swój nick, czy może potem...
"Występuję w tym filmie. Bo chłopak Samanthy ma na imię Garret. I Ethan Hawke upewnia się, że "Garret używa kondomów". No kurwa, zajebiście. Dziękuję wszystkim, że mi tego nie zepsuli!" - i się nie dowiedziałem, Garret używa kondomów, czy nie?
OdpowiedzUsuń10 godzin myślałem nad zabawną odpowiedzią, i nie mam nic, co nie byłoby w pewnym stopniu wulgarne.
UsuńWięc może pomilczę. :)
Tymczasem poprawię tekst o "Boyhood". Pisałem podczas złego samopoczucia i różnych bólów.