wtorek, 10 grudnia 2013

(serial) Louie, Neon Genesis Evangelion, Ground Floor

**** "Louie". Pierwszy sezon, 13 lekkich, niezobowiązujących odcinków, nieco śmiesznych, nieco poważnych. Sporo eksperymentowania, często brakowało pomysłu co z czym zrobić, całość nie ma też określonego kształtu jeszcze. W jednym odcinku bohater po rozwodzie postanawia odwiedzić dziewczynę z liceum, ta go nawet nie pamięta, ale w końcu zaczynają się całować... By przez resztę sezonu nie pamiętać tego wydarzenia. W innych odcinkach poszli w banał - agresywny nastolatek? Biją go w domu. I zaduma nad tym wszystkim... Tego też trochę będzie. Będą też lepsze chwile, zgodne z duchem serialu. Louie odwozi dziewczynki do matki i nie wie co zrobić ze sobą. Odbiera telefon, znajoma mu podpowiada: "zajmij się sobą!". Więc idzie i wpierdala pizzę i lody. Trzy dni później budzi się i stwierdza... powinien przestać. Więc bierze skakankę i ma zamiar ćwiczyć. Ale wyczuwa coś. Więc idzie do sąsiada i prosi go, by nie palił narkotyków, bo mu zapach przeszkadza. A ten go zaprasza do siebie, częstuje, pies znika, a na końcu ćpun pokazuje Louiemu sztuczkę: podchodzi do okna i wypierdala z 4 piętra baniak wody na samochód. Klaskałem z zachwytu.

Najlepszy moment: poker otwierający 1x04. Najgorszy - każda chwila z Rickym Gervaisem. Jego doktor jest strasznie irytujący. Ogólnie pierwszy sezon jest niezły, ale będę oglądał więcej. Posłucham pochwał, poza tym - widać, że jednak sporo się Louie napracował.



**** "Ground Floor"... Nowy serial Billa Lawrenca, który najpierw zrobił "Scrubs", a potem bardzo zabawne "Cougar Town". Jeśli tak jak ja liczyliście na coś więcej po jego najnowszym projekcie, to zapewne się zawiedziecie. Ja obejrzałem tylko kilka odcinki, ale były w zasadzie identyczne. Oba wyglądały, jak dzieło kogoś, kto tylko widział "Scrubs", a nie je tworzył. Postaci nie mają wyrazu, postać kobieca jest tak sztuczna jak tylko się dało (spełnienie "marzeń każdego faceta" bez odrobiny osobowości). John C. McGinley gra powtórkę doktora Coxa, tylko tym razem ani trochę wiarygodną. Cox wchodził i wszyscy milkli sami z siebie. Jako szef korporacji jest bardzo... stereotypowy. Wymuszony, nieautentyczny, pozorowany. Jego relacja z głównym bohaterem wygląda tak samo jak doktora Coxa z dowolnym trzecioplanowym stażystą ze "Scrubs", tylko tam takich wywalano jeszcze w tym samym odcinku za niekompetencję. Tutaj szef korporacji cały czas wybacza, powtarza się, "myślę o tobie jako moim następcy"...

Inna sprawa, że to wciskanie kitu, bo "Ground Floor" to kolejny serial, w którym zajęcie bohaterów nie ma znaczenia, i tak naprawdę nie istnieje. Nie robią z nim nic, albo mówią "zrobiłem" na początku sceny. Nie ma to związku z akcją. Wyobraźcie sobie coś takiego w "Scrubs", to się nie zgadza. A co z humorem? Są momenty, ale nic co by ten serial wyróżniło. Takich sitcomów jest wiele, ani szczególnie złe, ani pozytywne. Może po kolejnych odcinkach nagle wszystko się zmienia, dajcie mi znać jeśli oglądaliście do końca. Ja piszę swoje wrażenia jako ciekawostkę.

2 komentarze:

  1. Gervais jest jego kumplem, pojawił się jako element promocyjny, był w kilku odcinkach. W kolejnych seriach, na fali popularności, wiele znanych osób przemknie w mniejszych i większych rólkach. Mnie rozwala odcinek z zaparkowanym samochodem i randką, z ucięta głową, z Afganistanem, wielka miłość bohatera (makabrycznie to się skończy). No tak, jak zauważyłeś ta seria to taka rozbiegówka, niektóre żarty są delikatnie mówiąc z brodą. Choć i tak dobrze je sprzedaje. Filozofia nie jest zbyt wymyślna, czyli życie jest straszne, ale warto się cieszyć drobiazgami, zwłaszcza gdy ma się ukochane dzieci. I coraz częstsze refleksie na temat szołbiznesu. Finał trzeciego sezony to będzie kropka nad i.

    OdpowiedzUsuń
  2. NGE oglądałem wieki temu i był całkiem niezły tylko ostatni odcinek namotał ponad wszelką potrzebę :)

    OdpowiedzUsuń