Pierwszy film który zobaczyłem w Iluzjonie, gdy ten przeniósł się do Biblioteki Narodowej. Na słuchawkach robi jeszcze większe wrażenie niż w sali kinowej. Głos bohatera jest wtedy zbyt blisko. Jak głosi tytuł, Joe poszedł na wojnę. I wrócił z niej w stanie, który kwestionuje jego egzystencję - czy on jeszcze żyje, czy tylko wegetuje? Zakres tego stanu lepiej odkryć samemu, razem z bohaterem. Nie można tak po prostu zauważyć braku języka choćby. Nie przy pomocy słów. Teraźniejszość przeplata się z przeszłością, która często okazuje się surrealistyczną projekcją wspomnień, a nawet czymś więcej...
Znamienne, że film nie wykorzystuje żadnych przestrzennych efektów dźwiękowych, które w latach 70 były stosowane przy produkcji muzyki. Dziś pewnie by z nich skorzystano, gdyby robiono remake. Chociaż w sumie wątpię, by do tego doszło, dziś takie historie rozgrywają się w medium gier komputerowych. Ale "Johnny..." radzi sobie i bez nich, to nadal niemal traumatyczne przeżycie, pomimo brakuje jakiejkolwiek dosadności lub wulgarności. Nie zobaczyłem ani razu ciała bohatera, po powrocie z wojska. A jego łagodny głos potrafi uspokajać. Zupełnie przy tym nie przeszkadza w zrozumieniu tragedii, i potraktowaniu jej jak najbardziej serio. Dołujący film, o zamykających klatkach. Jedna za drugą. Zawsze jest jakaś klatka...
Chętnie dałbym tu link do wersji albumowej "Untitled 3" Frusciante. Znajdźcie to sobie na spotify czy innym grooveshark. Pasuje do tej notki.
https://rateyourmusic.com/film/johnny_got_his_gun/
PS. Screen to efekt moich zabaw z fotoszopem, oryginał jest mocno ciemniejszy, i jest pozbawiony efektów.
Wiem że powinienem obejrzeć ten film. Wiem że trzeba. Tak jak napisałeś, jest z pewnością tak dołujący że na razie nie mam na niego ochoty.
OdpowiedzUsuńPopieram. Sam póki co zająłem stanowisko "nigdy więcej" wobec "Wszystko za życie". Nie mam też ochoty na "Rublowa", "Siedmiu samurajów", "Cienką czerwoną linię"...
UsuńNie warto się zmuszać.