Zanim zaczniecie czytać, w tle powinno lecieć oczywiście "I Cant Help Falling In Love With You" Elvisa Presleya.
To musiała być chyba pierwsza klasa liceum, gdy wpadłem na pomysł napisania "Opowieści wigilijnej". Prawdziwej, nie tej Dickenowskiej, która z każdą kolejną adaptacją ma coraz mniej wspólnego z tym wyjątkowym okresem, a ich twórcy skupiają się wyłącznie na stronie wizualnej, a co do morału... po prostu rozdawaj pieniądze i będziesz szczęśliwy. Nie wiem, co to ma wspólnego z Gwiazdką. "Home Alone" też by mogło się nazywać "Christmas Carol", bo się rozgrywa w tym okresie roku. I dlatego zacząłem pisać własną wersję.
Łatwo się domyślić, że nigdy jej nie skończyłem. Jedynie zaprojektowałem ogólny układ fabuły, już wtedy robiłem dosyć skomplikowane schematy, szczególnie jak na krótkie opowiadanie. Bohaterem miał być 12-latek, jego matka na kilka tygodni przed świętami ma wypadek samochodowy i leży w szpitalu w śpiączce, ojciec kursuje od pracy do szpitala i prawie w ogóle nie zagląda do domu. Bohater szybko przestaje chcieć odwiedzać matkę, a w domu cicho i ciemno. Nie ma dekoracji, rodziny, potraw, klimatu, prezentów, przez śnieg jest tylko zimniej. Podupada na duchu, robi się coraz bardziej cichy i markotny. Wszystko wokół dotyczące świąt, w szkole i na ulicach, w telewizji, wydaje się puste i "nie takie, jak powinno". Nawet jego koleżanka ma dla niego coraz mniej czasu, widząc jaki robi się zrzędliwy.
Wątkiem pomocnym miała być Wigilia klasowa, z plastikowymi ciastkami i colą, w której wszystko jest byle jak, ludzie pojawiają się na chwilę "bo muszą". Jedni robią chlew i uciekają, drudzy zostają by posprzątać po pierwszych, bo "tak wypada" i "ktoś musi". I to właśnie miała być jedyna Wigilia bohatera w tym roku.
Matka ostatecznie budzi się, i spędza z mężem Wigilię w szpitalu - i oboje są szczęśliwi z tego powodu. Koleżanka głównego bohatera jak się okazywało, nie miała dla niego czasu, bo uczyła się gotować, by móc u niego zorganizować sensowne święta. Rano w Wigilię przeszła do niego do domu, wyjaśniła mu wszystko, i razem spędzili cały dzień na robieniu dekoracji. Dla niej samej miały być to pierwsze udane święta w życiu, planowałem by miała ojca alkoholika, który nawet nie był w domu od tygodnia, czy coś w tym stylu.
Planowałem też wątek pogodzenia się postaci ojca z tym drugim kierowcą, który spowodował wypadek, ale nic konkretnego tu nie miałem.
I to jest szczęśliwe zakończenie mojej opowieści wigilijnej. O tym, że w tym okresie ludzie niesamowicie się mobilizują do wyjątkowych czynów. O tym, że święta sprowadzają się do spędzenia tego czasu z wyjątkowymi ludźmi, i nadziei, że za rok spotkamy się w tym samym gronie.
Dosyć wcześnie wiedziałem, że to nie nadaje się na papier, i dopiero w wydaniu filmowym ta historia wydaje się kompletna. Na przykład: bardzo chętnie zobaczyłbym ten film w 3D. Dla śniegu. Jakiś pajac nakręcił swój film, bo chciał kobiece piersi w 3D, a ja chcę śnieg. Do tego, cholernie podoba mi się wizja tego filmu razem z soundtrackiem złożonym z "Empyrean" Johna Frusciante. Nie non-stop, nawet nie całe piosenki, tylko fragmenty lecące we właściwych momentach.
Żebyście mieli wyobrażenie, jak miałoby to wyglądać: pierwsza scena miała trwać 10 minut, bohater budzi się rano i za oknem pierwszy śnieg, jest jeszcze ciemno, w świetle latarni ulicznej. I wstaje, nastawia muzykę ("Before The Beginning") i idzie do łazienki, myje zęby, ubiera się, schodzi na dół do kuchni, robi sobie płatki z mlekiem, wraca do pokoju i je, oglądając śnieg za oknem. Całość kręcona zzewnątrz, kamera zagląda do środka przez okna, przemieszcza się na wyciągniku z piętra na parter. I śnieg w 3D, pamiętajcie. Tak bym to widział. Szalone, może.
Nigdy jednak nic z tym nie zrobiłem. Jeśli miałoby się to dziś zmienić, najchętniej umieściłbym to w uniwersum "Awake", jako pełnometrażowy film przedstawiający dzieciństwo jednaj z postaci. Wystarczyłoby tylko zmienić imiona postaci, wtedy jeszcze pisałem używając polskim. I już wtedy zupełnie mi to nie pasowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz