wtorek, 17 grudnia 2013

(serial) The Wire & Kroniki Seinfielda

Nie wiem, może robię coś źle, ale obejrzałem pilota Seinfielda oraz cały pierwszy sezon (bagatela, razem 5 odcinków) i nie zobaczyłem nic, co by go wyróżniało. Przeciętny sitcom, nic więcej. Nawet nie mam o czym napisać, poza tym, że fabuła pilota nijak do samego serialu pasuje. Pamiętam skecz o bohaterze chcącym zerwać przyjaźń z irytującym gościem, ale nie bardzo wiedział jak to zrobić (pomyślcie o tym). To było dobre. Cała reszta nie wyróżniała się w żaden sposób. Drugi sezon obejrzę, może wtedy coś będzie na plus.

***

"The Wire", sezon pierwszy. Kiedyś obejrzałem pierwszy odcinek, zobaczyłem tylko przeklinających murzynów i nic więcej. Zero akcji lub fabuły. Minęło trochę czasu, sam zacząłem pisać i... jest lepiej. Co ciekawe, okazało się, że to biali więcej klną.

To w zasadzie takie "Lost", gdyby wyjęto z niego retrospekcje, wszystko ułożono chronologicznie, a wątki prowadzono jednocześnie. Nie ma tu głównego bohatera lub takiej postaci, która byłaby w każdym odcinku. W jednym są postacią dominującą, w kolejnym pojawiają się góra na dwie minuty. Nie ma tu głównego wątku, bo wszystko układa się w nierozerwalną całość. Śledztwo McNolty'ego, problemy z biurokracją, wątek z byłą żoną Jimmy'ego, D'Angelo ponownie wspinający się po drabinie w hierarchii, Omar bawiący się w Robi Hooda, jego potyczki z Avonem, zmiany wewnętrzne D'Angelo, jego relacja z dziewczyną barową, okoliczny ćpun idący na leczenie i Bubbs chcący być czysty... wymieniać można bardzo, bardzo długo. Liczba postaci poraża, bo już po 3-4 odcinkach jako widz rozpoznawałem jakieś 30-40 twarzy. To samo z lokacjami i zasadami gry, ale to już mnie zaskakujące.

Stąd właśnie brała się moja radość z oglądania. Podziwiania, jak to wszystko jest bezbłędnie złożone w całość, prowadzone równolegle i precyzyjnie. Do tego, to prawdziwy serial całościowy, który mnie tym zaskoczył. Przykład: w okolicy trzeciego odcinka grupa policjantów podjeżdża nocą pod wieżowce i wszczyna burdę. To nie był ich teren, jakiś dzieciak dla jaj położył im się na masce i nie chciał zejść. Jeden z glin przyłożył mu więc kolbą pistoletu w oko, i rozpętało się piekło. Na koniec odcinka okazuje się, że dzieciak stracił oko. W każdym innym serialu, nawet w "Breaking Bad", to byłby wymuszony dramatyzm, żeby całą sytuację podkreślić, by widz wziął ją na poważnie i zobaczył, jaka jest stawka w tej grze. W "The Wire" oprócz tego co wymieniłem, chodzi o coś więcej. Wspomniany dzieciak wraca w 6 odcinku.

Inny przykład: ćpun który w pierwszym odcinku kantował dealerów, wkładał fałszywy banknot między prawdziwe. Przyłapali go, zlali na pomidora i wylądował w szpitalu. Jego kumpel Bubbs to zobaczył i zmienił zdanie, dzięki czemu zdecydował się pomagać policji. Jak wyżej, to nie tylko wygodna pomoc fabularna, by doprowadzić do tylko jednej kolejnej sceny, która z kolei doprowadzi do kolejnej. W "The Wire" wspomniany ćpun wraca w 4 odcinku, gdy doszedł już do siebie i może chodzić. I będzie tu aż do końca, pojawi się nawet w jednej z ostatnich scen sezonu. Taką całościowość kocham.

Jest oczywiście druga strona medalu, którą dostrzegam. Jako widz, ten serial nie jest dla mnie ciekawy. Nie oglądałem kolejnych epizodów by zobaczyć, co tam będzie, czym mnie zaskoczą, co tam się okaże. Wiedziałem bardzo dobrze, co dostanę, i to właśnie otrzymywałem. Nie ma tu zapadających w pamięć scen, wyróżniających się dialogów, nawet postaci nie są aż tak dobre, raczej aktorzy są wyśmienici. Całość pamiętam jako całość, nie podzielę tego na odcinki a nawet mniejsze elementy. Cały czas coś się dzieje, ale gdybym sam nie pisał, to bym tego nie dostrzegł. Format jest nieco za długi, raz to bardziej widać, raz mniej, ale odcinek trwający 55 minut to często za dużo. Gdyby to przycięto do 45 minut, byłoby lepiej. W obecnej formie widać wypełniacze, sceny trwające minutę lub pół, wciśnięte tam lub tu, w której D'Angelo gada z kolegami o jedzeniu kurczaka. Pojawiają się też rysy - wątek "jeśli bla bla bla to nas zamkną za tydzień" wraca tak 10 razy za często.

Stąd pierwszy sezon ma u mnie 6+/10. Jako widz przy pierwszym seansie to średnia produkcja. Nie wciągnąłem się, nie mam wielkich oczekiwań względem kolejnych sezonów, ani nadziei na wielki finał. Ale z punktu widzenia na scenariusz i całościowości, "The Wire" to czyste złoto. Pozostaje mi tylko oglądać dalej i podziwiać.

7 komentarzy:

  1. kurde, dla mnie The Wire - serial życia. Ba, nawet film. Z sezonu na sezon lepszy, trzyma w napięciu, a ostatnia scena nie pozostawia złudzeń i jest tak przykra, że aż trzeszczy. McNulty to najlepszy detektyw ever, a koleś mówiący "sheeeeeeiiiittt" zasługuje na medal w kategorii "hasło roku". Serial kompletny, obsada czochra, a Idris Elba, którego nienawidziłam (przez postać, którą gra) jest teraz mastachem i aktorskim geniuszem, wciela się jak mało kto. Proszę Cię, oglądaj dalej, nie będziesz żałował, gwarantuję:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam wielu mówi "Shieeeeeeet". Póki co bardziej mnie jara aktor robiąc Dee niż Elba, ale wszyscy się sprawdzają. Może poza Avonem, który jako ten najważniejszy ma trochę za mało charakteru.

      Już oglądam dalej. Chociaż wolniej niż bym chciał, dopiero 2x02.

      Usuń
    2. Ale jeden mówi genialnie! Jakiś tam pan władza:) Ale ale, najlepszy/a bohater/ka wciąż przed Tobą. Ja po zakończeniu Homeland i Top of the lake (to już dziś yeahhhhhhhhh) przymierzam się do The Wire łans egejn. Fajnie, że kilka odcinków zrobiła Holland i podoba mi się polski wątek. Ok, szlus, bo nie przestanę. Uwielbiam!

      Usuń
  2. "Kroniki Seinfielda" to kamień milowy w serialach komediowych, mówi się, że ten serial wyznacza strefę graniczą między klasycznymi serialami a tymi tworzonymi w nowoczesny sposób. Może teraz tego tak nie widać, ale był to serial łamiący wiele zasad, które wydawały się nie zachwiane. Polecam zobaczyć klasyk taki jak "Kocham Lucy" (był w latach 50 i tak nowatorski), stary, ale warty znajomości, żeby wiedzieć jak było a jak jest. Inna sprawa, że "Koronki..." to jedne z najbardziej zżynanych serialów w historii, tacy "Przyjaciele" to Seinfield w wersji soft lub też "Jak poznałem waszą matkę" bierze garściami patenty tam wypróbowane. Lubiany przeze mnie "Louie" też inspiruje tym serialem, ale zdecydowanie w bardziej wyrafinowany sposób, zresztą Seinfield pojawi się w nim jako Seinfield. Spotkanie z nim jest dla bohatera jak poznanie prawdziwego guru. To o czymś świadczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślałem. Z "Louie" to oczywiste skojarzenie, ale w "Scrubs" też tego trochę było.

      Czyli najpierw obejrzę jakieś "Newheart" i inne "Cheers", dopiero potem kolejny sezon "Seinfielda".

      Usuń
  3. Sam zrezygnowałem po pierwszym sezonie 'The Wire'. Miałem dalej nie oglądać, nie mój klimat trochę. Ale się przemogłem, obejrzałem 2 kolejne sezony i jak się da, to do końca tego roku obejrzę 2 ostatnie. To najbardziej realistyczny serial jaki w życiu widziałem. Scenarzyści, którzy to stworzyli mają u mnie skrzynkę dobrej wódki - to mistrzowska robota. To wciąż nie trochę moje klimaty, ale muszę nisko pochylić przed nim czoło. Świetna robota !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, scenarzyści znający temat o którym piszą, tylko bić brawa. Choćby po to, by inni też tak zaczęli robić...

      Moja bajka w sumie też nie. Ale jakby ktoś mi powiedział, że będę lubił serial medyczny też bym się popukał w czoło. Grunt to dobrze wykonać swoją robotę, reszta przyjdzie dużo łatwiej.
      Tak czy siak, oglądam do końca, bez przerw na co innego. Nawet "Prisioners" odkładam na bok do tego czasu.

      Usuń