piątek, 13 września 2013

Krytycy cz.2

Teraz kilka słów o mojej osobistej obawie, inni jej zapewne nie podzielają.

Nie chcę, by w przyszłości nie było już krytyków. Ja to ja, przede wszystkim wypadłem z obiegu - od dawna nie byłem w kinie, i pewnie jeszcze przez jakiś czas tam nie zajrzę, stąd moja obojętność na to, jakie teraz premiery wychodzę. A więc i recenzji nowości nie czytam. Poza tym, ja już jestem na tym etapie w którym samo oglądanie filmu sprawia mi pewien rodzaj przyjemności, sam obraz nie musi być dobry. Dopiero po jakimś czasie może mi grozić znudzenie, ale tak to mogę oglądać jak leci. Byłem w kinie na "Żądzy bankiera". Nikt o tym filmie nie słyszał i nie usłyszy, i dobrze bo był głupi, ale to dla mnie nie ma znaczenia.

Nie będę tutaj ponawiał pytania, czy są jeszcze ludzie którzy zasługują na to, by nazywać się krytykami - o tym pisałem już wcześniej kilka razy. Ale policzmy: rocznie do naszych kin wchodzi jakieś 350 filmów. Średnio 60-70 z nich będzie obejrzane przez kinomanów. Kilka z nich obejrzą wszyscy, będą to animacje, ekranizacje lub kolejne części serii. Krytycy są jedynymi, którzy obejrzą wszystkie, dzięki nim kinomani będą mogli wybrać sobie ten 1 lub dwa tytuły w tygodniu do obejrzenia. A co, gdy ich zabraknie?

Konkluzja moja jest taka, że nie chcę, by w przyszłości recenzje filmów wyglądały tak jak dziś np. recenzje książek. Różnych powieści wychodzi mnóstwo, kilkakrotnie więcej niż jedna osoba da radę to ogarnąć... Kto to wszystko czyta? Czy to po prostu przechodzi niezauważenie? A co z serialami? Tej jesieni ma wyjść 27 sezonów ponoć. To więcej niż ja obejrzę w ciągu następnych 4 lat. Są w ogóle ludzie, którzy to oglądają od deski do deski? Czy tylko oglądają pierwsze odcinki, stwierdzają "Chała", piszą swoją opinię w necie i next?

Nieprzyjemna myśl. Marny koniec sztuki, gdy krytycy znikną. Liczyć się będzie tylko marketing i znajomi, wliczając tych "znanych" blogerów i innych, co w zasadzie też jest marketingiem. Ogół nie interesuje się i nie wie, co jest uznawane za najlepszą książkę 2012 roku, ani kto takie tytuły rozdaje. Ale kilka znanych osób napisze o niej pochwalny tekst i już jest jej świadomość w społeczeństwie. "Gra o tron", "Breaking Bad", od biedy "House of carts"... To naprawdę wszystko, co się liczy z nowości? Czy gdyby dziś wyszedł "Babylon 5", byłby ktoś, kto zwróciłby moją uwagę na ten tytuł, czy sam musiałbym się przekopywać?

Pamiętacie, jak trafiliście na swoją ulubioną książkę, film, serial? Komu to zawdzięczacie?

Niedawno przedstawiłem znajomemu swój pomysł na film fabularny, i zapytałem go, czy chciałby taki obejrzeć. Odpowiedział: "to zależy, jakby to było wykonane". W myślach od razu odpowiedziałem: "Dziś nie ma znaczenia, jak coś jest wykonane. Masz tylko kupić bilet, reszta się nie liczy". Z każdym dniem dochodzą do wniosku, że miałem wtedy za dużo racji.

Od dawna nie czytałem czyjej opinii o tym, czym dany film jest. O czym jest. Najwyżej, że jest piękny i delikatny. Wszystkie teksty o serialach to oddzielny wątek, nieważne czy dotyczy fabuły całościowej czy epizodycznej, o obu pisze się w ten sam sposób. Zupełnie tego nie rozumiem. Tacy ludzie mieliby "kierować" moją wiedzą o najnowszym kinie? Smutna wizja. Ludzie z Internetu, dzielących kino na fajne i nie fajne, nie traktujących go jako sztukę, lub świadomych jego możliwości, używający fraz w stylu "Najlepszy film jaki widziałem od długiego czasu!"

Ale co tam, to tylko kino - najłatwiejsza ze sztuk. A od jakiegoś czasu, najtańsza. Jak okaże się słabe to najwyżej przerwie się oglądanie i włączy następny. I następny. Komu potrzebni krytycy...

...etam. Mam za dużo prawdziwych problemów, więc wymyślam sobie by mieć się na czym innym skupić. Na pewno.

5 komentarzy:

  1. Napiszę tu, co mi leży na wątrobie w Twoich ostatnich tekstach.

    "Milllerowie" to chyba najczęściej reklamowany film w kinach obok "Wielkiego wesela" przez ostatnie parę tygodni (do czasu premiery). Katowali tym tak często, że uległem i obejrzałem. Uwielbiam motyw "nie jesteśmy tym, kim wydajemy się, że jesteśmy", znany z takich filmów, jak "Pół żartem, pół serio", "Smród życia"(jedyny film Mela Brooksa, który oglądam bez zażenowania), "Nieoczekiwana zmiana miejsc" i chyba wszystkie przedwojenne polskie komedie, które oglądałem ("Czy Lucyna to dziewczyna?", "Jadzia", "Paweł i Gaweł", "Sportowiec mimo woli", "Piętro wyżej"). Zupełnym odkryciem został dla mnie niejaki Jason Sudeikis, który swoją mimiką rozkładał mnie co rusz na łopatki. Teksty w zasadzie cały czas krążą mniej lub bardziej wokół seksu, temat eksplorowany do granic możliwości, ale też jedyny, który tak mocno mnie pociąga. Obyło się jednak bez kloacznego humoru jak w ostatnim "Kick-Ass 2" (scena wymiotowania i rozwolnienia; kloaczny humor jest chyba zawsze dosłowny).

    Wymieniłeś parę magazynów filmowych dla mas, rozejrzyj się za magazynami dot. kultury pisanymi przez prawdziwych profesjonalistów. 20 stron drobnym makiem na temat jednej książki czy filmu. Czytałem kiedyś w czytelni. Nie mój świat i uważam, że mocno przeintelektualizowane (nie czaję tego rozkładania każdego elementu na atomy, chyba że przy wyjątkowych filmach, jak "Obywatel Kane" czy "Matrix" i rewelacyjny zbiór esejów "Wybierz czerwoną pigułkę", dopiero teraz zrozumiałem, jak głęboki był to film, co przerosło samych Wachowskich, czego efektem niezłe, ale w porównaniu z oryginałem, kompletnie nieudane kontynuacje), ale warto zobaczyć choćby po to, ażeby mieć pełniejszy obraz tego, czym jest krytyka artystyczna i jak wygląda tekst, który trafia do wymagającego odbiorcy.

    Anonimowy ziombal wspomniał o felietonie o cyferkach. Mam odnośnie niego pięć zgryźliwych sloganów, nie będę Cię dołował żadnym. Powiem jednak tyle: nic się nie zmieniło w Twoim nastawieniu do świata. Dalej piszesz z pozycji: "Hej, patrzcie, jaki jestem mądry!". Dziś krytykujesz Garreta z 2008 roku, czy za 7 lat skrytykujesz tego z 2013 roku? Życzę Ci jak najlepiej, więc mam nadzieję, że tak się stanie. Bo co Ty dzisiaj wiesz? Przeczytałeś książki Rand i wydaje Ci się, że wiesz wszystko o świecie. Zapewne zaprzeczysz, ale ilekroć Cię czytam, takie odnoszę wrażenie, a jakimś dziwnym trafem u innych dostrzegam to rzadziej albo wcale (co do Rand to jest ona sto lat za Murzynami, bo dialogicy wyprzedzili ją o parę dziesięcioleci, tworząc pozytywną trzecią drogę, a przy okazji skrytykowali nie tylko kolektywizm, ale także indywidualizm). Przeczytałeś (chyba) książkę o narracji, bo od jakiegoś czasu widzę częste wzmianki u Ciebie, że narracja była w filmie spox albo nie była spox. Często jednak wykładasz się na głupich notkach na swoim własnym blogu, gdzie nie sprawdzasz nawet tych informacji, które łatwo zweryfikować (widzę po komentarzach). Zatem trochę pokory. Teraz i w przyszłości (przyda się nam obu).

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie to samo co w poprzedniej notce.

    Amer napisałeś: "Wymieniłeś parę magazynów filmowych dla mas, rozejrzyj się za magazynami dot. kultury pisanymi przez prawdziwych profesjonalistów. 20 stron drobnym makiem na temat jednej książki czy filmu. Czytałem kiedyś w czytelni. Nie mój świat i uważam, że mocno przeintelektualizowane, ale warto zobaczyć choćby po to, ażeby mieć pełniejszy obraz tego, czym jest krytyka artystyczna i jak wygląda tekst, który trafia do wymagającego odbiorcy." - te tekst nie są przeintelektualizowane, ale właśnie intelektualizowane. Pisane językiem naukowym (bo jakim innym), często trudnym (nieraz specjalnie trudnym, ale to inna sprawa), bo nimby gdzie indziej znajdziesz teksty na wyższym poziomie niż ten operujący w szybkie gazetowe opinie lub opisywane przez Garreta opinie z forów zatomizowanych do jednostek nudę/fajne.

    A ty Garret powinieneś zanurkować w książki. Bo świat nie kończy się na Rand.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znalazłem jakiś czas temu książkę opisującą konkretne filmy na tle wydarzeń historycznych (czy jakoś tak). Nie miałem wtedy przy sobie karty bibliotecznej, w międzyczasie znalazłem kilka ciekawych fabuł i jakoś tak się odłożyło...

      Usuń
  3. Jak wiem co to "Żądza bankiera":) I nie chcę by umarli krytycy. krysiron

    OdpowiedzUsuń