sobota, 28 września 2013

NAJLEPSZE, NAJGORSZE WAKACJE

Coming-of-Age & Comedy, 2013


Chrzanić ten film. Jest aż tak dobry.

Trent i Pam wybierają się na "Spring break dla dorosłych". Będą imprezować, siedzieć przy ognisku, chodzić na plażę i pływać jachtem. A ich dzieci będą... robić co chcą. Nastolatki będą grupowo zachowywać się jak nastolatki, mały pirat będzie ganiać pod stołem, a Duncan poszuka sensu życia w parku wodnym. W domu go nie ma na pewno - rodzice się rozwiedli, nowy ojczym wytwarza złą energię, matka stara się na siłę zintegrować syna ze wszystkim w okolicy co ma puls, sąsiadka obok jest dumna, że od 20 lat nie była trzeźwa... Zresztą i tak nie ma tu kogoś, kto nie potraktowałby Duncana jak trędowatego. Do czasu, aż całkowicie przypadkowo wpadnie na pana Owena. Trzy razy. Albo i cztery.


Niesamowite, jak mało mnie obchodziło to, co powinno tu w zasadzie być głównym tematem filmu. Relacje nieśmiałego bohatera z rodziną i otoczeniem? Jego rozwój wewnętrzny? Brak zainteresowania z mojej strony. Każda z tych postaci jest blada i nijaka, nic nie wiadomo o żadnym z nich ani o ich przeszłości aż do końca filmu. O ojcu bohatera, z którym ten chciałby spędzić to lato, widz dowie się pół faktu, i to pod koniec tej historii. Z całą resztą bohaterów jest tak samo. Łącznie z Owenem. Nic o nim nie wiadomo, jego przeszłość i życie osobiste nic twórców nie obchodzi, ale gdy wejdzie na scenę, to klękajcie narody, bo to jedna z najlepszych postaci w historii kina. Tak charyzmatycznego skurczybyka nie było nigdy. Jest pewny siebie, jest bezpretensjonalny, i mówi jeszcze z prędkością karabinu maszynowego. Gdziekolwiek się pojawi, w kilka sekund roztacza aurę pozytywnego myślenia i chęci do życia. Ot tak, po prostu. Co mam dodać - ten człowiek powinien nie tylko żyć naprawdę, ale i żyć wiecznie. Gdyby film kręcił się tylko wokół niego, Owen mógłby reagować na cokolwiek, i byłby lepszy niż "Big Lebowski".


Co zaskakujące, film jest zabawny nie tylko dzięki Owenowi. To po prostu bardzo dobra komedia, z wieloma śmiesznymi sytuacjami i żartami, a nawet kilkoma mądrymi dialogami na poważnie, i jest w tym coraz lepsza i lepsza. Dosyć szybko zaakceptowałem, że tu jednak pojawi się kilka żenujących sytuacji, schowam wtedy głowę między kolana i jakoś przecierpię (bohater mający "movement kozy"* tańczący na kartanie). Bo tam gdzie był humor dla mnie, było go bardzo dużo. Każda postać mówi tu coś zaskakującego, zabawnego, fajnego. Cholera, śmiałem się tak bardzo, że po seansie chciałem ściągnąć ten film tylko po to by zrobić wpis na bloga w stylu "Top 10 najlepszych tekstów", nie zważając na to, że większość z nich działa wyłącznie w kontekście. Zrobiłbym to po prostu dlatego, by oddać filmowi cześć i tyle. Uwielbiam go.


Ale scenariusz pisali ci sami partacze co "Spadkobierców". Dostali za niego kilka nagród, więc tym razem wzięli się jeszcze za reżyserię. Tak źle jak w ostatnim filmie Payne'a nie było, bo całość jest mniej rozbudowana i bardziej jadąca na kliszach, ale i tak jest straszny chaos. Postaci zagarniają dla siebie ekran przez 2 sceny by potem nigdy się już nie pojawić, wątki pierwszoplanowe tracą na znaczeniu w starciu z tymi drugoplanowymi, gros postaci nie ma tu żadnego celu, ilość postaci i wątków które zostają choćby należycie rozwinięte można policzyć na palcach drwala alkoholika z długoletnim stażem, który na koniec musiał siekierę trzymać zębami. Relacja Duncana z Susanną dosyć szybko zamienia się w reklamę ośrodka wypoczynkowego, w której wszelkie dialogi są wyciszone, a ich życie jest skrócone do przebitki kilku ujęć. Zakończenie jest na swój sposób tak beznadziejne, że aż zacząłem nienawidzić ten film. Twórcy rozdzielili mnie z tymi cudownymi postaciami, a ja chciałem wiedzieć, co się dalej stało! Chciałem, by potraktowano ich z szacunkiem. Chciałem podsumowania, chciałem by sprawy między synem i ojczymem się rozwinęły w jakikolwiek sposób. Chciałem, by Duncan w jakiś sposób odwdzięczył się Owenowi, może pomagając mu w jego problemach? Ale widz o życiu prywatnym Owena wie tyle co nic. Jakieś tam problemy miał, ale je... go, kończmy już ten głupi film. Brak nawet wspomnienia, że Susanna i Duncan będą ze sobą pisać listy czy coś. Film nawet się nie urywa, tylko kończy - udając, że to co pokazał na koniec to idealne i w pełni satysfakcjonujące zakończenie.

I tak to się toczy. Film uwielbiam tak bardzo, że go nie cierpię. I oczywiście zobaczę kolejny film tych twórców, wiedząc że będzie tak dobry i tak zły jak "The Way Way Back". Wbrew końcowej ocenie, to film warty obejrzenia. Szczególnie, jak ominie was szansa na seans w kinie i zamiast tego obejrzycie go na dvd chociażby. Dzięki temu przewiniecie żenujące momenty, by ograniczyć się tylko do tego co tu najlepsze. A jest ono zaprawdę bardzo dobre! Po seansie sami zrozumiecie, że ocena sumaryczna powinna być o wiele niższa.


6/10, ulubiony.
http://rateyourmusic.com/film/the_way_way_back/


Utwór z soundtracku: Mr. Mister - Kyrie
* jak ktoś gra w TF2 ten złapie.

Brak komentarzy: