środa, 15 maja 2013

MÓJ ROWER (miłe!)

Buddy & Drama, 2012

Mimo wszystko, jestem zaskoczony. Tytuł ten wspominany był dosyć często na festiwalu Sctriptfiesty, miało być nawet spotkanie z Trzaskalskim oraz Lepianką (partnerami po fachu, piszącymi wspólnie scenariusze), ale ten pierwszy się nie pojawił, więc tylko Lepiankę widziałem. Fajny gość. Poza tym, mówili o filmie ci co przyszli oraz babka z tvn-u robiąca wykład o loglajnach m.in. na przykładzie właśnie tego filmu. "Tego bardziej ambitnego projektu tvn". Z tego co sobie wykminiłem do tej pory, "bardziej-ambitność" polega chyba na tym, że trzeba włożyć więcej w promocję czegoś niż w jego właściwą produkcję, by koszta się zwróciły.



Do rzeczy - jest dobrze. Scenariusz jest naprawdę znakomity - to jeden z tych przypadków, w których opowieść rozwija się powoli, naturalnie, trzy akty odchodzą na bok, liczy się klimat. Scena pierwsza: dziadek w szpitalu. Scena druga: ojciec z synem zjeżdżają się z Anglii i Berlina by odwiedzić dziadka. Scena trzecia: dowiadują się, że dziadek mieszka sam, bo babcia go opuściła, więc razem we trzech jadą ją odszukać. Tu liczą się relacje. Syn jest trochę mało charakterystyczny, nawet nie wiem jak go opisać, ale ojciec-dziadek to już konkretny konflikt pomiędzy Jedynką i Ósemką (perfekcjonistą oraz silną osobowością zawsze stawiającą na swoim - więcej w felietonie w piątek). Opowieść ma tempo, opowiada o czymś, jest tania, nie nudzi i potrafi zapewnić relaks w dojrzały sposób.

A reszta filmu jest już diametralnie... mniej atrakcyjna. Pierwsze spostrzeżenie dotyczy montażu większości scen dialogowych, które są wręcz oczojebnie poszatkowane. Rozmowa trzech osób, każda mówi na zmianę z inną, krótko i szybko. I za każdym razem jest to ujęcie na tę postać, która akurat mówi. Przeskakuje to o wiele za szybko, oczy bolą od tego, i naprawdę nie znajduję powodu dla którego nie mogli zostawić kamery w spokoju, tylko cały czas podbiegali z nią do aktorów. Jakby stwierdzili, że tym razem postarają się nagrać czysty dźwięk, tylko mikrofon jest za duży i trzeba go jakoś ukryć... Najlepiej poprzez zoom na usta aktora. I może kawałek nosa.



Z dźwiękiem oczywiście nadal są problemy, choć już nie irytujące. Nie ma tu przekrzykiwania się przez traktor, jak to było w "Pokłosiu". Jest za to muzyka głośniejsza od całej reszty. Na słuchawkach nie przeszkadzało mi to zbytnio, ale fakt jest faktem. Scena łowienie ryby - spokojna, do czasu złapania ryby. Gdy tylko ta złapie haczyk, obok mnie teleportuje się Flea i zaczyna grzmocić na bassie, zagłuszając aktorów którzy coś się tam podniecają, że młody pierwszy raz w życiu karasia złapał. Chrzanić ich, nie?

Aktor grający dziadka jest strasznie słaby. Przypominał mi teściową Tommy'ego z "The Room". Serio. W jednej scenie syn mu mówi, że kiedyś nienawidził go tak bardzo, że chciał go zabić. Reakcji na to właściwie brak.Jakby nie wiedział, co się wokół niego dzieje, albo miał na to tak bardzo wyjebane, że nawet nie chciało mu się powiedzieć, że ma na to wyjebane. Nawet jakby powiedział "aha" to już byłoby coś.
Domyślam się, że taki był plan na postać, ale to również minus całego filmu. Postaciom brakuje naturalizmu i subtelności. Artur Żmijewski to dosyć standardowy chłop, wkurzony na wszystko i wszystkich, nie umiejący tego jakoś ukierunkować lub uleczyć. Dobrze. Ale on tak sra żarem co sekundę, że dziwię się, że nie dali mu jeszcze rogów i czerwonej skóry. Jakby obliczali każdą kwestię, by z każdą wychodził na coraz większego dupka.



I najistotniejsze - brakuje tu satysfakcjonującego zakończenia. Jakieś 2/3 filmu zmierza do pewnego obiecującego zakończenia konfliktów między synem i ojcem, wyraźnego przedstawienia ich (o co naprawdę im chodziło, co się wydarzyło, że są dziś jacy są) a następnie katharsis i pogodzenia się. Hej, tego nie ma! Są tylko jakieś szczątki! Artur Żmijewski rozwiódł się, bo... się rozwiódł! A swojego ojca nienawidzi, bo ten raz przyszedł pijany na jego występ! A przestał go nienawidzić, bo... trzeba akceptować innych, bo tak? Co to za bzdury?!
I tak naprawdę nie umiem wskazać jakiegoś wątku, który zakończył się w satysfakcjonujący sposób. Kilka nawet pojawi się z dupy, jak ten dotyczący syna lub psa - ale bez spoilerów już.

Wow. Nie zamierzałem tyle pisać o tym, co tu nie grało. Nie gryzło mnie to prawie w ogóle po seansie. Mimo wszystko, zaakceptowałem film taki jakim jest. Spodobał mi się punkt wyjścia, temat relacji między pokoleniami i pokazywanie, jak ludzie w różnym wieku robią coś razem. Chociażby jadą na tle pięknej Polski, to może wystarczyć. Podobało mi się, że to wszystko dokądś zmierzało, ale wątpię, by to od scenarzysty zależało obecne zakończenie. Pewnie producenci namieszali (przypominam - tvn). Cholernie też polubiłem muzykę w tym filmie, scena jak Urbaniak grał na klarnecie na urodzinach tej dziewczynki - chcę tego posłuchać jeszcze raz. Zdecydowanie. Ale po seansie zostało mi tylko szukanie Benny'ego Goodmana na Spotify.

Czy chcę więcej takiego kina w Polsce? Tak!... a po chwili skorygowałem się: "chcę więcej takich scenariuszy" (plus jakieś tam poprawki w kwestii postaci lub zakończenia). I tego będę się trzymał.


5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz