poniedziałek, 7 października 2013

Berlin: Symfonia wielkiego miasta

City Symphony & Documentary, 1927


Tak, naprawdę jest taki gatunek filmowy jak "City Symphony". Najwyraźniej. Polega na tworzeniu sztuki na cześć konkretnego miasta, z rozmachem pomijającym pojedynczych ludzi. W "Berlinie..." Ruttmann zarejestrował 24 godziny z życia miasta i zmieścił je w nieco ponad 70 minut. Tramwaje, fabryki, policjanci i konie. W skrócie, film ten składa się właściwie wyłącznie z montażu i pomysłu wyjściowego, bo dziś i tak ludzie oglądają to z inną muzyką niż prawie 90 lat temu. Ale wbrew pozorom można o nim napisać kilka słów.

Po pierwsze, można wykorzystać ten czas by zastanowić się nad samym kinem, i jak niewiele brakowało, a tak właśnie mogło wyglądać całe kino. Jako forma zapisu dla ciekawskich, jak to jest w innych częściach świata. Szczególnie w Europie, gdzie przez sporo czasu nie wiedzieli, co z kinem zrobić, i kończyło się to na rejestrowaniu przedstawień teatralnych. Na szczęście wydarzyli się tacy ludzie jak Chaplin czy Griffith, więc "Berlin..." jest tylko pomnikiem, ciekawostką, przy oglądaniu której można porozmyślać nad początkami tej cudownej sztuki. I oddać cześć tym, którzy ją stworzyli.

Inne spojrzenie: ile się zmieniło? Jak inaczej wyglądałby taki "City Symphony" o współczesnej Warszawie? Ludzie wtedy byli mniej bojaźliwi względem tramwajów. Normalnie przechodzili przez ulicę po torach, gdy ten był 10 metrów od nich. A nie widać, by aż tak przyspieszyły. Można ogólnie zastanowić się nad własnym miastem, jak jego symfonia by wyglądała, czym się wyróżniła... i czy byłaby ciekawa?

A jak ktoś siedzi w montażu to w ogóle będzie przeszczęśliwy. To przecież mniej popularny braciszek najsłynniejszego "filmu montażowego", czyli "Człowieka z kamerą filmową". Co nieco można w czasie seansu kontemplować, jakie wtedy było kino, i jak miało domyślnie wyglądać dziś, pełnić funkcję informacyjną. Z drugiej strony, nie ma co się dziwić, jak większość zleje ten tytuł, bo woli fabułę. Dla nich to tylko nieistotna ciekawostka...


6/10
http://rateyourmusic.com/film/berlin__die_sinfonie_der_grosstadt/

2 komentarze:

  1. "Ale wbrew pozorom można o nim napisać kilka słów." - nie tylko kilka słów, jest sporo artykułów o pokaźniej długości. Tak to jest z filmami, które zapoczątkowują gatunek, filmy Wendersa też nim są, symfoniami. Warto widzieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Po pierwsze, można wykorzystać ten czas by zastanowić się nad samym kinem, i jak niewiele brakowało, a tak właśnie mogło wyglądać całe kino. Jako forma zapisu dla ciekawskich, jak to jest w innych częściach świata. Szczególnie w Europie, gdzie przez sporo czasu nie wiedzieli, co z kinem zrobić, i kończyło się to na rejestrowaniu przedstawień teatralnych." - eeee, a Méliès co robił, dziergał swetry na drutach, czy filmy? Strasznie uogólniasz. Zobacz sobie "Cabirie" to klasyczny film niemy, z Europy, trochę niemrawy, ale mamy takie atrakcje jak składanie ofiar z ludzi.

    OdpowiedzUsuń