niedziela, 17 listopada 2013

Louis C.K.: Live at the Beacon Theater (7/10)

Stand-Up Comedy, 2011



Za Louisem nie przepadałem wcześniej, po fragmentach jego występów doszedłem do wniosku, że gość tak długo nienawidzi ludzi, że aż zaczął czerpać z tego przyjemność. I jego żarty widziałem trochę zbyt poważnie, niż on by tego chciał. "Live at the Beacon Theater" to godzinny występ, podczas którego porusza temat swoich doświadczeń z narkotykami, swojego wieku, bycia rodzicem. Dwa razy ustanawia sobie absolutne dno w powiedzeniu najgorszej rzeczy jaka tylko jest możliwa, i opowiada wiele innych śmiesznych i interesujących rzeczy.

Śmiałem się. Po seansie nie pamiętam wiele detali, mam tylko jeden ulubiony moment (który jest dosyć krótki), ale samo oglądanie było bardzo przyjemne. Nie wiem, jak bardzo czarne poczucie humoru trzeba mieć, albo inny "poziom tolerancji" na niektóre tematy, by czerpać przyjemność z tego występu. Dla mnie widok faceta na scenie który markuje masturbację jest całkiem zwyczajny jak na stand-up. Jeśli to jest wasz poziom, to dostaniecie zwarty, godzinny występ, bez dłużyzn lub lania wody. Louis kilka razy się zgubi, ale zupełnie tego nie widać - cały czas mówi, i to nie przestaje być zabawne. Nawet dla mnie - poza jednym momentem w którym opowiada jak nienawidzi pewnego dzieciaka z przedszkola, do którego chodzi jego córka (patrz wstęp tej notki). Kontakt z widownią lub montaż bez zarzutu.
http://rateyourmusic.com/film/louis_c_k___live_at_the_beacon_theater/

8 komentarzy:

  1. O Amerykańskim stand-upie mógłbym rozmawiać, i pisać godzinami. Nie ma tu w okienku tyle miejsca, ile mógłbym wyrzucić z siebie słów, traktujących o tej wciąż nieznanej u nas formie rozrywki. Bo nie oszukujmy się, u nas nie ma stand-upu. Są formy go przypominające. Oglądałem i dawałem szansę wielu. NIC mnie nie rozśmieszyło. Prawdziwy stand-upowiec to jednocześnie utalentowany aktor, człowiek który potrafi wyjść w kiepskim t-shircie i po prostu mówić. Naturalnie. Naturalności wciąż nam brakuje. Wszystko brzmi jak wyuczony na pamięć tekst. Louis CK opanował tą sztukę do perfekcji. Ten występ znam, chociaż jest wiele lepszych. Oprócz innych scenicznych występów tego aktora, gorąco polecam jego autorski serial o tytule "Louie". Obserwując tego bloga, wiem że skłaniasz się do kina ambitniejszego, jednak proponowany tytuł to nie jest zwykły sitcom. To zabawa tekstem, genialny scenariusz, wiele zaskoczeń (m.in. David Lynch który gra mentora telewizyjnego w paru odcinkach). Reasumując. Live at the Beacon Theater polecam, jak i resztę dokonań komika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ja też. Uczyłem się na tym angielskiego. Mam nawet w planach felieton na ten temat, w którym przedstawię swoje ulubione występy, więc tym razem -sza! ;-)

      O "Louie" słyszałem, był w Top 20 ulubionych seriali Douga Walkera. Mam w planach. Ty pewnie nie słyszałeś o "Legit", nie? ;-)

      W Polsce najwyżej są niezłe kabarety, jednak zazwyczaj opowiadają tylko suchary, jeden za drugim. Trochę szkoda.

      Usuń
    2. Legit, słyszałem, mam, jeszcze nie widziałem. Może nadchodzący drugi sezon przyspieszy seans pierwszego. Polskie kabarety, toleruje i darzę sympatią Kryszaka i jego parodie polityków, wczesnego Marcina Dańca, kabaret TEY i Halamę. Reszta kabaretów jest dla mnie żenująca, to są skecze na poziomie szkolnych wakacyjnych kolonii. ZAWSZE muszą się głupio przebierać, i najlepiej jak facet jest przebrany za kobietę, dodatkowo próbując piskliwym głosem rozśmieszyć publiczność. Nigdy nie rozumiałem jak niektórzy moi znajomi zrywają boki, śmiejąc się oglądając występy kolejnych polskich kabareciarzy. Więcej! Proponują mi oglądanie co niektórych skeczy na YT :) Dobrze że moja żona podziela moje poczucie humoru :)

      Usuń
    3. Ja bym tak nie polecał mu "Louie", znając jego gust może mu się nie spodobać, bo jest jednocześnie bardzo zabawny i bardzo przygnębiający. Widza (czyli mnie) nawiedza myśl, cholera dlaczego bohater nie popełni samobójstwa po tylu niepowadzeniach (co nie oznacza, że bohater nie odnosi sukcesu zawodowego), bo oczywiście ma córki i to ma wszystko tłumaczy. Co kilka odcinków ktoś mu umiera i to ktoś kto jest dla niego ważny. I te jego desperackie związki z innymi ludźmi, w jednym odcinku prawie został homoseksualistą, tak przez przypadek. Raz spędził noc z 80 letnią kobietą. Seks to ekstremalna sprawa.

      Taka uwaga w pierwszym sezonie Louis ewidentnie uczy się reżyserować, pisać historie i robi to ostrożnie (różnie mu to wychodzi). Dopiero w drugim i zwłaszcza w trzeci daje czadu (trzy częściowy z David'em Lynch'em jest świetny i odcinek w Afganistanie).

      "Nawet dla mnie - poza jednym momentem w którym opowiada jak nienawidzi pewnego dzieciaka z przedszkola, do którego chodzi jego córka (patrz wstęp tej notki)." - jest o tym jedne odcinek, o najgorszym dzieciaku z klasy córki.

      Usuń
    4. Akurat bardzo lubię takie miksy komedii z dramatem. Większość moich ulubionych odcinków "Scrubs" to dramat.

      Usuń
    5. To bardziej nihilizm niż dramat. "Scrubs" to bardzo pogodna historia, która niemal zawsze niesie na końcu pocieszenie. Tu tak niema, choć Louis C.K. stara się jak może, żeby nie wpaść w skrajności. Np. odcinek w którym przez przypadek "zrywa" z dziewczyną, bo przyszedł na spotkanie z nią martwiąc się, czy dobrze zaparkował auto. Scena jest tak genialnie poprowadzona, że wierzysz w to, że mogła się zdarzyć.

      Dodam też, o czym nie wspomniałem że serial jest miksem skrajnego realizmu z surrealizmem.

      I taka uwaga pierwsza seria to głównie odcinki składające się z dwóch skeczy, i gdzieś tam pojawia się główny motyw historii. Dopiero w drugiej i trzeciej serii historia się komplikuje, te same postacie pojawiają się i znikają, by po kilku odcinkach ponownie się pojawić. Jest coraz bardziej sprawniej opowiadana, nabiera odpowiedniej lekkości.

      Usuń
    6. Pięknie to Pan Anonimowy wszystko opisał. Serial ma świetny scenariusz. W zasadzie niektóre odcinki mogą aspirować do osobnej historii w formie pełnego metrażu. Dodatkowo Louis w jednym odcinku potrafi zamknąć parę gatunków filmowych. Jak chociażby scena w której mi jako ojcu naprawdę się słabo zrobiło, gdy nagle z mieszkania zniknęła jego córka. Całość została tak pokazana, gdy Louie wybiegł na ulicę, że ... ah :) No trzeba zobaczyć.

      PS. Inaczej odczytałem odcinek z jego wypadu do Miami. On tam został w finale wzięty za homoseksualitę, a nie nim prawie został. Potrzebował przyjaciela, i powrotu do szczeniackich lat. Odezwała się w nim straszna tęsknota do takiego spędzania czasu. Po prostu, miłe chwile z kumplem :) Fakt, że czasu miał mało, dlatego przesadzał z częstotliwością owych spotkań. Świetny odcinek.

      Usuń
    7. Odcinek w Miami, jest zbudowany na zabawie z konwencją "letni romans". Widać to od pierwszej sceny, gdy go ratuje z wody. Tylko różnica polega na tym, że zamiast ładnej dziewczyny lub pani po 40-stce mamy Louisa, ta to wszystko zmienia. To co piszesz o walce z samotnością, zabawa z kumplem jest prawdą, ale przez cały odcinek obawiałem się, że Louis będzie za bardzo zdesperowany i przesadzi.

      Na odcinkiem unosi się jakaś homoerotyczna mgiełka, oglądając czułem się niezręcznie, że bohater pakuje się w coś takiego i to bezwiednie.

      Usuń