piątek, 16 maja 2014

(felieton) O skutkach grania na komputerze

Jakiś czas temu musiałem przyjść do pracy w czasie wolnym, by robić coś aż to zrobię do końca. Praca na komputerze i nowym programie nie będącym jeszcze w wersji ostatecznej, szybko udało mi się znaleźć kilka błędów... jednym z nich był problem z zapisaniem. Po półtorej godzinie pracy już miałem wyjść, gdy usłyszałem: "Ale gdzie to jest?". Widzieli, że to robiłem, ale widać... nie zapisało się. Cóż robić, trzeba zacząć od nowa. Nie protestowałem, w końcu takie były zasady: robić, aż będzie zrobione. Nawet nieszczególnie szukałem tamtej kopii. Jedynie upewniłem się, że tym razem gdy zapisuję, to program też to wie. I godzinę później byłem w domu. W takich chwilach myślę z wdzięcznością o grach komputerowych. W tym konkretnym przypadku, o "Counter Strike'u: Global Offensive".

Ostatnie 208 godzin jakie w niej spędziłem, w większości poświęciłem na gry turniejowe - nie dosłowne turnieje, gdzie trzeba być zapisanym do drużyny i gra się o jakąś konkretną wygraną. Ja grałem jedynie na zasadach turniejowych - tutaj obowiązywały reguły, których trzeba było się trzymać, wymagana była komunikacja i współpraca, oraz można było zostać ukaranym za niestosowanie się do tego wszystkiego. To poważny interes. I trzeba było zarezerwować te kilkadziesiąt minut, nawet do półtorej godziny, na jeden mecz. Nawet gdy mi nie szło, gdy miałem zły dzień, i nagle nie umiałem dobrze celować, wyczuć czasu i co chwila łapałem się na tym, że dałem się podejść jak warchlak - musiałem tam zostać i grać, nie poddawać się i walczyć dalej.

Bo w grach takich jak "CS" nie chodzi o zabijanie, tylko o pokonanie. Dla niektórych to może być tylko subtelna różnica. Często tym, którego trzeba pokonać, jesteś ty sam. Trzeba spiąć pośladki, zacisnąć zęby i nie dać się gnoić.

Często miałem tak, że jednego dnia szło mi dobrze, a następnego przychodziłem i przez pierwsze 10 rund wszystko co robiłem to ginąłem oraz wysłuchiwałem narzekania współtowarzyszy, że ich osłabiam tylko (wersja przetłumaczona z niemieckiego oraz cenzurowana). Ale grałem, twardo i bez jęczenia, z każdą kolejną rundą dążąc do poprawy. I na koniec nawet udawało mi się pokonać samodzielnie całą przeciwną drużynę. A nawet jeśli nie... to po skończonym meczu zaczynałem szukać kolejnego. I od nowa. Bo wtedy najlepiej trenowało się celność oraz całą resztę umiejętności potrzebnych do dobrego grania. Gdy jest najciężej.

A przy okazji, kształtował się charakter. Nie będę tu nikogo wkręcać, że to właśnie najbardziej mnie utwardziło, bo wątpię, by to było chociaż Top 50, ale wtedy właśnie o tych sytuacjach pomyślałem. Usłyszałem: "Zaczynasz od początku" i powiedziałem tylko: "Dobrze", i skojarzyło mi się to z tymi długimi meczami...

Na pozór mogliście obejrzeć pierwsze 30 minut "Bilardzisty" zamiast czytać ten felieton. Ale na tym polega różnica między grami i filmami.

12 komentarzy:

  1. Nie gram w multi, więc się nie wypowiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do doświadczeń z single'a też można to odnieść. Swego czasu choćby w pierwszego "Far Cry'a" grałem z zaciśniętymi zębami. Męcząc "Prince of Persia: Warrior Within" żartowałem nawet, że rozwaliłem klawiaturę podczas grania. Ale przeszedłem aż do ostatniego bossa, której nie dałem rady.

      Usuń
    2. "Której"? A więc jednak bad ending? Hehehe. Były 2. Skończyłem na oba.
      Ehh, gry...mogę o nich pisać i pisać. Gdyby kina nie wymyślono, to pewnie bym tylko grał :)

      Usuń
    3. Ostatni boss był kobietą :)

      Usuń
    4. Niekoniecznie. Zależało od zebranych dopałek do energii, kto był końcowym bossem. Mógł być nim Dahaka.

      Usuń
    5. Toć Dahaka był niezniszczalny... Aż obejrzę to na YouTubie.

      Usuń
  2. "Bo w grach takich jak "CS" nie chodzi o zabijanie, tylko o pokonanie".

    Tu chodzi przede wszystkim o statystyki i gnojenie słabszych. Chodziło też o (przynajmniej za moich czasów) bycie najlepszym, jeżdżenia na lany, turnieje, sponsorzy, sraty taty. 5vs5 ze stałą piątką, tylko to się liczyło, nigdy ffa. Mam ten mroczny etap zamknięty na amen, a trwało to prawie 8 lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gnojenie słabszych? Mi się grać odechciewa, jak przeciwnik jest słabszy. Na szczęście matchmeching jest na tyle dobry w nowym cs'ie, że bardzo rzadko się to zdarza. Ja nawet meczów nie lubię oglądać, jak jedna strona daje dupy.

      I nie grałem w cs'a żadnego, w czasach gdy była na to moda. Dopiero na rok bodaj przed "Global Offensive" kupiłem antalogię wszystkich odsłon za kilka euro, i zupełnie nie dawałem rady tego poczuć. I bym przez to nie kupił "GO" właśnie, na szczęście był freeweekend i za darmo się przekonałem, jaka to znakomita gra...

      Usuń
    2. Nie wiem który jesteś rocznik, ale największa moda z 1999/2000 roku mogła Cię ominąć. Pamiętam te stracone godziny, nocki, weekendy. Masakra.

      Usuń
    3. Wtedy byłem za młody na takie gry ;-) Ale parę lat później zarywałem nocki przy "Diablo 2"...

      Usuń
  3. Ktoś złośliwy (np. ja) mógłby powiedzieć, że masz mentalność Murzyna.

    Swoją drogą to dziwne, że tyle grałeś, a nie wyrobiłeś w sobie nawyku zapisywania dokumentu co pewien czas, a nie dopiero na sam koniec. W całym Officie i OpenOfficie robi się to jednym kliknięciem, bez zamykania dokumentu. Chyba że na czymś innym pracowałeś, ale tak ważna funkcja jest na wierzchu chyba w każdym programie.

    Chyba że tak robiłeś, a i tak się nie zapisało. To nie wiem, co powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byle jaką pracę, ale nie dlatego, by coś zarobić. To zresztą była dodatkowa robota.

      I właśnie zapisywałem co kilka wierszy. Ale i tak się nie zapisało...

      Usuń