Ostatnie 208 godzin jakie w niej spędziłem, w większości poświęciłem na gry turniejowe - nie dosłowne turnieje, gdzie trzeba być zapisanym do drużyny i gra się o jakąś konkretną wygraną. Ja grałem jedynie na zasadach turniejowych - tutaj obowiązywały reguły, których trzeba było się trzymać, wymagana była komunikacja i współpraca, oraz można było zostać ukaranym za niestosowanie się do tego wszystkiego. To poważny interes. I trzeba było zarezerwować te kilkadziesiąt minut, nawet do półtorej godziny, na jeden mecz. Nawet gdy mi nie szło, gdy miałem zły dzień, i nagle nie umiałem dobrze celować, wyczuć czasu i co chwila łapałem się na tym, że dałem się podejść jak warchlak - musiałem tam zostać i grać, nie poddawać się i walczyć dalej.
Bo w grach takich jak "CS" nie chodzi o zabijanie, tylko o pokonanie. Dla niektórych to może być tylko subtelna różnica. Często tym, którego trzeba pokonać, jesteś ty sam. Trzeba spiąć pośladki, zacisnąć zęby i nie dać się gnoić.
Często miałem tak, że jednego dnia szło mi dobrze, a następnego przychodziłem i przez pierwsze 10 rund wszystko co robiłem to ginąłem oraz wysłuchiwałem narzekania współtowarzyszy, że ich osłabiam tylko (wersja przetłumaczona z niemieckiego oraz cenzurowana). Ale grałem, twardo i bez jęczenia, z każdą kolejną rundą dążąc do poprawy. I na koniec nawet udawało mi się pokonać samodzielnie całą przeciwną drużynę. A nawet jeśli nie... to po skończonym meczu zaczynałem szukać kolejnego. I od nowa. Bo wtedy najlepiej trenowało się celność oraz całą resztę umiejętności potrzebnych do dobrego grania. Gdy jest najciężej.
A przy okazji, kształtował się charakter. Nie będę tu nikogo wkręcać, że to właśnie najbardziej mnie utwardziło, bo wątpię, by to było chociaż Top 50, ale wtedy właśnie o tych sytuacjach pomyślałem. Usłyszałem: "Zaczynasz od początku" i powiedziałem tylko: "Dobrze", i skojarzyło mi się to z tymi długimi meczami...
Na pozór mogliście obejrzeć pierwsze 30 minut "Bilardzisty" zamiast czytać ten felieton. Ale na tym polega różnica między grami i filmami.
Nie gram w multi, więc się nie wypowiem...
OdpowiedzUsuńDo doświadczeń z single'a też można to odnieść. Swego czasu choćby w pierwszego "Far Cry'a" grałem z zaciśniętymi zębami. Męcząc "Prince of Persia: Warrior Within" żartowałem nawet, że rozwaliłem klawiaturę podczas grania. Ale przeszedłem aż do ostatniego bossa, której nie dałem rady.
Usuń"Której"? A więc jednak bad ending? Hehehe. Były 2. Skończyłem na oba.
UsuńEhh, gry...mogę o nich pisać i pisać. Gdyby kina nie wymyślono, to pewnie bym tylko grał :)
Ostatni boss był kobietą :)
UsuńNiekoniecznie. Zależało od zebranych dopałek do energii, kto był końcowym bossem. Mógł być nim Dahaka.
UsuńToć Dahaka był niezniszczalny... Aż obejrzę to na YouTubie.
Usuń"Bo w grach takich jak "CS" nie chodzi o zabijanie, tylko o pokonanie".
OdpowiedzUsuńTu chodzi przede wszystkim o statystyki i gnojenie słabszych. Chodziło też o (przynajmniej za moich czasów) bycie najlepszym, jeżdżenia na lany, turnieje, sponsorzy, sraty taty. 5vs5 ze stałą piątką, tylko to się liczyło, nigdy ffa. Mam ten mroczny etap zamknięty na amen, a trwało to prawie 8 lat.
Gnojenie słabszych? Mi się grać odechciewa, jak przeciwnik jest słabszy. Na szczęście matchmeching jest na tyle dobry w nowym cs'ie, że bardzo rzadko się to zdarza. Ja nawet meczów nie lubię oglądać, jak jedna strona daje dupy.
UsuńI nie grałem w cs'a żadnego, w czasach gdy była na to moda. Dopiero na rok bodaj przed "Global Offensive" kupiłem antalogię wszystkich odsłon za kilka euro, i zupełnie nie dawałem rady tego poczuć. I bym przez to nie kupił "GO" właśnie, na szczęście był freeweekend i za darmo się przekonałem, jaka to znakomita gra...
Nie wiem który jesteś rocznik, ale największa moda z 1999/2000 roku mogła Cię ominąć. Pamiętam te stracone godziny, nocki, weekendy. Masakra.
UsuńWtedy byłem za młody na takie gry ;-) Ale parę lat później zarywałem nocki przy "Diablo 2"...
UsuńKtoś złośliwy (np. ja) mógłby powiedzieć, że masz mentalność Murzyna.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to dziwne, że tyle grałeś, a nie wyrobiłeś w sobie nawyku zapisywania dokumentu co pewien czas, a nie dopiero na sam koniec. W całym Officie i OpenOfficie robi się to jednym kliknięciem, bez zamykania dokumentu. Chyba że na czymś innym pracowałeś, ale tak ważna funkcja jest na wierzchu chyba w każdym programie.
Chyba że tak robiłeś, a i tak się nie zapisało. To nie wiem, co powiedzieć.
Byle jaką pracę, ale nie dlatego, by coś zarobić. To zresztą była dodatkowa robota.
UsuńI właśnie zapisywałem co kilka wierszy. Ale i tak się nie zapisało...