173 minuty |
Trudny film. Nie wiedzieć czemu, przy pierwszym oglądaniu nie rozróżniałem bohaterów. Kto jest kim i nie umiałem powiązać ich z wcześniejszymi wydarzeniami, co kto w nich robił. Po dwóch godzinach czegoś takiego zacząłem oglądać od początku, i już było lepiej, chociaż nadal nie umiałem "złapać" tego filmu. Dostrzec jaka myśl stoi za tymi scenami, jaki jest motyw całościowy tej produkcji. To było najtrudniejsze - oglądać do końca, bo dopiero wtedy będę miał odpowiednią perspektywę by zrozumieć. Wszystko zaczęło się od wesela, na którym postać ojca spotyka swoją dawną ukochaną. Jego syn jest nękany przez dziewczynki, z którymi chodzi do szkoły. Najważniejsze jednak jest to, że po wszystkim babcia zapadła w śpiączkę, a młody odkryje aparat fotograficzny. To jedynie część z puli fabuł, które ten film łączy w jedno głównym motywem - odkrywaniem prostych rzeczy. Bo przecież nie wystarczy o czymś komuś powiedzieć by w ten sposób odmienić jego życie. Ta osoba musi sama to zrozumieć, i samodzielnie do tego dojść, przechodząc swoją indywidualną drogę. O przechodzeniu owej drogi na przykładzie współczesnej tajwańskiej rodziny jest "I raz, i dwa".
Yang to doprawdy wspaniały reżyser. Jego film przypomina konstrukcję złożoną z idealnie kwadratowych klocków, i każdy z nich jest tu jednym ujęciem. Za pomocą każdego z nich coś przekazuje widzowi, coś wnosi do opowieści, i zawsze jest to jedna rzecz na jedno ujęcie. Ważna rozmowa między dwojgiem postaci: jedna osoba mówi, jedna lokacja, jedno ujęcie. Gdy druga osoba dochodzi do głosu, jest już inna lokacja, kolejne ujęcie. I przekazano dwie istotne informacje o tych postaciach, albo ich przeszłości i relacji. Jak wolicie. Czasami taki klocek jest jedynie przejściem, ale nawet one są istotne, i trudno mi było wyobrazić sobie efekt końcowy bez nich. Czasami trudno znaleźć sens jaki stoi za każdym z elementów konstrukcji - gdy było ujęcie na chłopca siedzącego na toalecie, za pierwszym razem nie widziałem w jego ręku baloniku, dopiero gdy obejrzałem to drugi raz. Bo wiedziałem, jaką rolę ten balonik odegra później. Dzięki takiemu wykonaniu "Yi Yi" zachowuje swoje tempo oraz przejrzystość, która jednak nie oznacza banalności. Wciąż jest tu dla mnie kilka niejasności, szczególnie dotyczących tego, jak się niektóre wątki kończyły. Albo - co było na tym zdjęciu, które zanieśli babci na samym początku?
Na koniec poczułem zawód, gdy morały okazały się tak proste, że aż banalne. Rozumiem zamysł i zachwyca mnie przedstawienie drogi, ale - czemu aż trzy godziny? Czemu aż tylu bohaterów? Czy gdyby zostawić postać ojca oraz babcię zapadającą w śpiączkę, opowieść straciłaby coś ze swojej uniwersalności? Chyba nie.
"O przechodzeniu owej drogi na przykładzie współczesnej japońskiej rodziny jest "I raz, i dwa"." - pisz poważnie, jaka do cholery japońska rodzina? Japońska?
OdpowiedzUsuńFilm jest niezaprzeczalnym arcydziełem, świetny portrety rodziny, w całej jej złożoności i prostocie.
A tak, Tajwańska. Na początku w ogóle byłem przekonany, że Yang był Chińczykiem i takiej też narodowości są bohaterowie.
UsuńByło by też prawidłowo, gdybyś napisał, że chińska. Bo sami Tajwańczycy uważają się za Chińczyków (oprócz rdzennych aborygenów, którzy zostali wyrżnięci w pień) z tą różnicą, że mają rządy demokratyczne, które są bezpośrednio przedłużeniem władz chińskich z przed rewolucji komunistycznej, zresztą prawidłowa nazwa Taiwanu to Republika Chińska. Tajwan uznaje Chiny Kontynentalne za zbuntowane, a Chiny Kontynentalne uznają Tajwan za zbuntowaną prowincje. Ciekawostką jest, że większość najcenniejszych zabytków chińskich znajduje się na Tajwanie w olbrzymimi muzeum, do którego skarby zostały zapobiegawczo wywiezione w kilu tysiącach skrzyń. Chiny kontynentalne nie mają takich zabytków bo to co zostało zniszczyła rewolucja kulturalna, jeśli kiedyś się wybierzesz z wycieczką to tylko na Tajwan i do tego muzeum, oglądałem o nim film dokumentalny jest gigantyczne.
UsuńWięcej o muzeum: https://en.wikipedia.org/wiki/National_Palace_Museum
UsuńDzięki.:)
UsuńJakbym najpierw obejrzał "Chłopca z ulicy Guling" to pewnie bym o tym wiedział. A teraz nie wiem, czy znajdę na to chęci - "No Returning Home", "Okręt", teraz jeszcze znalazłem "Sloah" na YT z polskimi napisami... Wtedy dopiero zdecyduję, czy coś długiego jeszcze będę oglądać.